Niezwykła historia Elwiry i Fortunata

Poznali się zimą 1946 r. Ona, dwudziestoletnia córka fabrykanta, jednego z ostatnich Niemców, którzy w 1947 r. byli jeszcze w Mieszkowicach. On, o pięć lat starszy Polak z Wileńszczyzny, jeden z pierwszych powojennych mieszkańców miasteczka. Zakochali się, postanowili wziąć ślub. Czekali aż 58 lat. W minioną sobotę świętowali pierwszą rocznicę.

Rosjanie nadchodzą!
Był 31 stycznia 1945 r. Po śniadaniu Walter Profé, ojciec Elwiry, właściciel Fabryki Miar Metrycznych w Mieszkowicach, nastawił radio na wiadomości.
- Usłyszał, że front jest gdzieś w okolicach Poznania - opowiada Elwira. - To jednak było kłamstwo, jak wiele innych wiadomości, które wtedy podawano. Pojechałam do pracy w lazarecie w Chojnie. Dyżurny z miejscowego lotniska powiedział: Pakuj się szybko, bo Rosjanie są już między Chojną a Trzcińskiem-Zdrój. Gdy wróciłam do Mieszkowic, ojciec ukrył mnie z mamą i ciocią w fabryce.
Nazajutrz przed zakład na peryferiach miasteczka zajechał rosyjski zwiad.
- Była szósta rano - relacjonuje Elwira. - Nie spaliśmy, bo baliśmy się spotkania z Rosjanami. Z górnych okien fabryki widzieliśmy, jak wybijają okna w naszym domu i zaglądają do środka.
Jej ojciec wyszedł naprzeciw żołnierzom. Dołączyli do niego polscy robotnicy, którzy u niego pracowali po ewakuacji ich zakładu z Łodzi.
- Obserwowałam to spotkanie z ukrycia - wspomina Elwira. - Jego przebieg poznałam później z relacji taty. W pewnym momencie Rosjanie zabrali go nad staw obok fabryki. Wtedy do rozmowy włączyli się Polacy. Opowiadali żołnierzom o nas. O tym, że ojciec był dla nich bardzo dobry, że nie brakowało im u nas jedzenia i opieki nad chorymi. Dzięki nim przeżyliśmy. Za to w miasteczku działy się straszne rzeczy. Żołnierze rozstrzeliwali mężczyzn i gwałcili kobiety. Dziewiątego lutego Rosjanie kazali nam spakować dobytek i wynieść się z miasta.
Przez kilka tygodni wygnańcy błąkali się po nadodrzańskich lasach.
- Nie wiedzieliśmy, co teraz będzie - opowiada Elwira. - Głodni, przemarznięci, niektórzy chorzy, doczekaliśmy marca. Wtedy Rosjanie zabrali nas do budowy lotniska koło Myśliborza.

Ja tu nie umrę
Kilka dni później Elwirę wytypowano do transportu na Syberię.
- Pieszo przez Gorzów dotarliśmy do Świebodzina - wspomina. - Tam czekał na nas pociąg towarowy. Ludzi siłą wpychano do przepełnionych wagonów. Ściśnięci, za zaryglowanymi drzwiami, ruszyliśmy w podróż. Na postoju eskorta podawała nam chleb i wyrzucała z wagonów ciała zmarłych.
Po prawie miesięcznej podróży transport zatrzymał się w Archangielsku.
- Trafiłam do łagru. Na śniadanie dostawaliśmy kromkę czarnego chleba i kawę. Na kolację dochodziła do tego niesłona zupa. Pracowałam przy ścince drzewa, budowałam drogę i kopałam groby. Ludzie umierali z chorób i niedożywienia. Sama byłam bardzo wychudzona. Ale obiecałam sobie: "ja tu nie umrę".
Jesienią z wysoką gorączką i szkarlatyną trafiła jednak do lazaretu.
- Pewnego dnia do mojej pryczy podeszła rosyjska lekarka. Powiedziała: Profe, ty do domu, do Niemiec. Trafiłam do transportu chorych i niezdolnych do pracy, którzy wracali do ojczyzny. Pociąg zatrzymał się we Frankfurcie nad Odrą. Tam kazano nam wysiadać i iść przed siebie. Okazało się, że nie ma powrotu do domu, bo w Mieszkowicach teraz jest Polska. Szczęśliwie w Altreetz odnalazłam rodzeństwo ojca. Dowiedziałam się, że moi rodzice żyją i nadal są w Mieszkowicach.

Nikogo nie było
Był koniec maja 1945 r. Na dworcu w Poćwilach, na północno-wschodnich kresach Rzeczpospolitej, Fortunat Mackiewicz czekał z rodzicami na pociąg do nowej Polski.
- Trwało to prawie miesiąc - opowiada. - Najpierw kolej musiała zwieźć wojsko z frontu. Całymi dniami na wschód szły transporty. Mieliśmy czas, żeby się zastanowić się nad tym wyjazdem. Nie widzieliśmy jednak szans na normalne życie w sowieckiej rzeczywistości. Spróbowaliśmy jej po tym, jak we wrześniu 1939 r. Rosjanie wzięli nas pod swoją okupację. Wywózki na Syberię, kołchozy, kontyngenty. Baliśmy się, że teraz znowu będzie tak samo.
Gdy nadszedł dzień wyjazdu, Mackiewiczowie załadowali dobytek do podstawionego wagonu. Ruszyli na zachód. Po drodze zatrzymali się m.in. w Kostrzynie nad Odrą.

- Tam kazano nam osiedlać się w poniemieckich domach - wspomina Fortunat. - Miasto było jednak kompletnie zrujnowane, same gruzy. Nikt nie chciał tu zostać i pociąg ruszył na północ w kierunku Szczecina. Po drodze zatrzymał się w Mieszkowicach. Ludzie rozeszli się po miasteczku. Wrócili z wiadomością, że ocalało bez większych zniszczeń i prawie nikogo w nim nie ma. Na dworcu zapytałem przypadkowego mężczyznę o jakieś niewielkie gospodarstwo, bo przywieźliśmy ze sobą konia i krowę. Ten mężczyzna, jakiś miejski urzędnik, polecił nam jedno miejsce na ul. Moryńskiej, na peryferiach miasteczka.
Mackiewiczowie wyładowali dobytek z wagonu i ruszyli pod wskazany adres.
- Mijaliśmy po drodze puste ulice i domy - wspomina Fortunat. - Wrażenie było przygnębiające. Na miejscu okazało się, że urzędnik polecił nam dobre miejsce, z małą oborą i stodołą. Wkrótce zabraliśmy się do pracy. Urządziliśmy trochę nasze gospodarstwo i zaczęliśmy sianokosy. Zebrane siano woziliśmy również przez teren fabryki Profé.

Idź do Mackiewiczów
- Z Syberii wróciłam chora i ważyłam niewiele ponad trzydzieści kilogramów - opowiada Elwira. - Do lepszej formy doszłam dzięki pomocy krewnych i lekarza. Potem odwiedziła nas ciocia Toni, siostra mojej mamy, która mieszkała z nami w Mieszkowicach. Kazano jej się stamtąd wynieść. Moi rodzice zostali w miasteczku dzięki fabrycznej turbinie. Zaopatrywała je ona w prąd, a ojciec znał się na obsłudze urządzenia. Bardzo chciałam do nich wrócić. Liczyłam na pomoc cioci..
W styczniu 1946 r. Toni i Elwira stanęły nad Odrą w Goestebieser Loose. Na drugim brzegu zza drzew wyłaniała się wieża kościoła w Gozdowicach. Przed nadejściem frontu przez rzekę pływał prom łączący obie miejscowości. Po wojnie przeprawa przestała istnieć.
Elwira: - Zauważyłyśmy wędkarza, Polaka, który pływał łódką po rzece. Ciocia zawołała do niego: To jest córka mistrza z elektrowni w Mieszkowicach! Wróciła z Syberii i chciałaby dostać się do swojego ojca! Proszę zabrać nas na drugi brzeg! Przeprawił nas do Gozdowic. Trudno opisać tę radość, z którą potem wylądowałam w ramionach rodziców.
Następnego dnia Toni musiała wracać.
- Najpierw wysłała mnie do Mackiewiczów po mleko - pamięta Elwira. - Powiedziała: Chodziłam do nich po kartofle i mąkę. To dobrzy ludzie. Nie pytali o narodowość i nie chcieli pieniędzy. Nie trzeba się ich bać. Mimo to z lękiem poszłam do nich na Moryńską.
- Była przestraszona - potwierdza Fortunat. - Przyszła ze znajomą kanką. Bacznie nam się przyglądała. Gdy mama nalała jej mleka, wycofała się do wyjścia i zamknęła za sobą drzwi.
- Przekonałam się, że ciocia ma rację - dodaje Elwira. - Następnym razem wybrałam się do nich bez strachu.
- Któregoś razu zaproponowałem Elwirze, że ją odprowadzę - wspomina Fortunat. - Zgodziła się. Może dlatego, że już było ciemno. Następnym razem już nie proponowałem, tylko wyszedłem z nią na ulicę. Było mi jej żal, że musi chodzić i prosić o jedzenie. Z tego żalu pocałowałem ją w czoło. Odtąd stawaliśmy się sobie coraz bliżsi.
Elwira najpierw opowiedziała Fortunatowi o swoich rodzicach. Potem im go przedstawiła.
- Wtedy zapytałem jej ojca, czy myśli o ponownym uruchomieniu fabryki - opowiada Fortunat. - Odpowiedział twierdząco. Na drugi dzień poszedłem w tej sprawie do burmistrza. Słuchał mnie z niedowierzaniem. W końcu dał się przekonać i powiedział: No to uruchamiajcie. Państwo przejęło zakład. My uruchomiliśmy maszyny i zorganizowaliśmy załogę. Burmistrz na początek przyprowadził nam 18 ludzi. Nie mieli doświadczenia w zawodzie. Do pracy przyuczał ich Profé. Pracował nawet za dwie osoby, bo miał z nas największe pojęcie o tej robocie. Coś zaczynał, ja kończyłem, a on już był przy następnym stanowisku.

Miłość i rozstanie
- Najpierw pracowaliśmy bez wynagrodzenia - mówi Fortunat. - Po miesiącu wyprodukowaliśmy pierwsze miary metryczne. Potem doszły do nich piórniki i obsadki, na które znaleźliśmy klientów w Szczecinie. Po trzech miesiącach odebraliśmy pierwszą wypłatę.
Elwira: - Rodzicom imponował ten zdolny i ambitny chłopak. Zaprzyjaźniłam się z nim. Spędzaliśmy ze sobą wolny czas, czuliśmy się przy sobie szczęśliwi. Z tego zrodziło się uczucie. Po jakimś czasie zrozumieliśmy, że należymy do siebie.
Przyszło lato 1946 r. Fortunat poszedł na posterunek milicji. Zapytał, gdzie i jak może uzyskać zgodę na ślub z Niemką.
- Wtedy milicjant zapytał: Kim jest ta kobieta? - relacjonuje. - Odpowiedziałem mu, że to córka byłego właściciela fabryki. Powiedział na to: Niemka i w dodatku córka kapitalisty. Na ten ślub zgody nie będzie. Zresztą oni i tak niedługo stąd wyjadą.
- Ta bolesna wiadomość nie zniszczyła naszego uczucia - wspomina Elwira. - Poza tym zapowiadany wyjazd nie nadchodził.

Aż do jesieni 1947 r., gdy rodzina Profé dostała nakaz opuszczenia Mieszkowic i wyjazdu do Niemiec.
Fortunat: - Pożegnaliśmy się dzień wcześniej. Oboje bardzo cierpieliśmy.
Elwira: - Fortek dał mi swoje zdjęcie. Wiedziałam, że to będzie jedyna rzecz, jaka mi po nim zostaje. Nie mieliśmy nadziei na to, że się jeszcze kiedyś spotkamy.
Fortunat: - Poprosiłem, żeby nie pisała do mnie listów. W tych trudnych czasach korespondencja z Niemiec mogła się komuś wydać podejrzana. Listy przywoływałyby wspomnienia, które wzmacniałyby ból.
Kilka miesięcy później Mackiewiczowie również wyjechali z Mieszkowic. Wyprowadzili się do Młynar w Olsztyńskiem.
- Chciałem na nowo ułożyć sobie życie - opowiada Fortunat. -W Młynarach poszedłem do pracy w Spółdzielni Kółek Rolniczych. Otworzyłem niewielki warsztat ślusarski. Poznałem dziewczynę. Ożeniłem się z nią.

Trudne nowe początki
W NRD Elwira osiadła z rodzicami u krewnych w Altreetz.
- Nie mieliśmy łatwego startu - wspomina. - Po wojnie ludzie borykali się z różnymi problemami. Brak pracy, brak pieniędzy, brak perspektyw. Dzięki rodzeństwu taty było nam jednak trochę łatwiej zacząć nowe życie.
Pół roku później jej ojciec otworzył prywatny warsztat stolarski. Elwira poszła na studia pedagogiczne w Berlinie.
- Potem rozpoczęłam pracę w okolicznych szkołach - opowiada. - Uczyłam przedmiotów związanych z prowadzeniem gospodarstwa domowego i czułam, że osiągnęliśmy względną stabilizację. Nie na długo, jak się potem okazało.
W 1950 r. państwo odebrało jej ojcu warsztat w ramach wywłaszczenia.
- Wtedy zdecydowaliśmy się na emigrację do zachodnich Niemiec - mówi Elwira. - O legalnym wyjeździe nie było mowy. Uciekliśmy przez zieloną granicę i zamieszkaliśmy w Hesji. Tam ojciec wziął kredyt i powoli otworzył nową fabrykę. Byłam jednym z jej pierwszych pracowników.
Pięć lat później Profé przeniósł zakład do Westfalii. Zmarł w czerwcu 1962 r.
- Odtąd prowadziłam firmę wspólnie z mamą - opowiada Elwira. - Sześć lat później sprzedałyśmy ją i osiadłyśmy w zachodnim Berlinie. Potem przedstawiono mnie żonie ówczesnego prezydenta RFN Gustawa Heinemanna. Wkrótce pani prezydentowa zaprosiła mnie do projektu założenia w Berlinie modelowego miasteczka dla osób umysłowo upośledzonych. Mocno zaangażowałam się w to zadanie. Całkowicie mnie pochłonęło. Potem przez dwadzieścia lat byłam kierownikiem placówki. Czułam się szczęśliwa, bo robiłam coś, co dawało mi wielką satysfakcję.

Bałam się tej wizyty
Jesienią 1991 r. Elwira postanowiła odwiedzić Mieszkowice: - Otwarto granice i mimo wahań zdecydowałam, że teraz muszę tam pojechać. Miałam cichą nadzieję, że odnajdę Fortka. Najpierw z mocno bijącym sercem podjechałam pod bramę naszej dawnej fabryki. Pierwszą osobą, którą tam spotkałam, był Adam Cieślak. Jego posesja sąsiaduje z zakładem. Powiedziałam mu, kim jestem. Potem zaprowadził mnie do fabryki.
- To była niedziela - pamięta Janusz Sokołowski, wtedy dozorca w zakładzie. - Pani Profé podeszła do bramy i zapytała, czy mogłaby wejść na teren zakładu. Potem pokazała mi stare zdjęcia fabryki i domu, który dawniej obok niej stał. Czułem, że jest spięta.
- Bałam się, jak zostanę odebrana - potwierdza Elwira. - Nie spodziewałam się, że będę mogła zobaczyć miejsce, w którym się wychowałam. Stało się jednak inaczej. Pan Sokołowski był bardzo uprzejmy. Ta pierwsza wizyta po latach dodała mi odwagi. Zapytałam Cieślaka, czy wie cokolwiek o Fortku i jego rodzinie. Obiecał, że spróbuje się czegoś dowiedzieć. Sama również szukałam o nim informacji. Wtedy dowiedziałam się, że on nie żyje. To był szok. Potem znowu wybrałam się do Mieszkowic. Spotkałam się z Cieślakiem. Powiedział mi, że Fortek żyje, ale od lat nie mieszka w Mieszkowicach. Jeszcze raz zwiedziłam fabrykę. Spotkałam się z jej pracownikami.
Jedna z pracownic fabryki znała się z kuzynką Fortunata. Opowiedziała jej o niecodziennej wizycie w zakładzie.

- Kuzynka zdała mi relację przez telefon - opowiada Fortunat. - Wiedziała już od Cieślaka, kiedy Elwira znowu przyjedzie do Mieszkowic. Wtedy się jednak nie spotkaliśmy. Kuzyn Elwiry miał wypadek i została w Niemczech. Spotkałem się za to z Cieślakiem. Opowiedział mi o tym, jak wygląda, jak się trzyma. Na koniec dał mi miarę metryczną, którą dostał od Elwiry. Był na niej adres firmy, którą kiedyś prowadziła z mamą, oraz imię i nazwisko jakiegoś mężczyzny. Myślałem, że to pewnie mąż Elwiry, który kieruje fabryką po śmierci jej ojca. Z tego powodu podszedłem do sprawy z rezerwą. Napisałem list na ten adres z dopiskiem "dla Elwiry". Byłem przekonany, że trafi do jej męża. Nie chciałem komplikować sytuacji. Dlatego ogólnie napisałem jej, jak żyję.

Lata, których nie było
Był rok 1995. Nim Elwira dostała list od Fortunata, dowiedziała się, że ożenił się kilka lat po wyjeździe z miasteczka.
- Zwątpiłam w to, czy mam prawo dalej go szukać - opowiada. - Wiosną przyszedł list, pojechałam do Mieszkowic i wszystkiego się tam dowiedziałam. Okazało się, że Fortek jest sam, a małżeństwo istnieje tylko w dokumentach. Jego żona szesnaście lat wcześniej wyjechała do Ameryki. Uznałam, że powinniśmy się spotkać. Postanowiłam, że odwiedzę znajomą w Kwidzynie a stamtąd było już blisko do Fortka.
Fortunat: - Umówiliśmy się na spotkanie w sierpniu przed dworcem w Kwidzynie. Wiedziałem już, że też jest sama. W drodze pomyślałem jednak, że chyba zwariowałem. Minęło przecież tyle lat. Od naszego rozstania nie zamieniliśmy ani słowa. Żyliśmy, nic osobie nie wiedząc. Pytałem się sam siebie, czy w tej starszej kobiecie zobaczę moją dawną Elwirę, czy to ma sens.
W umówionym miejscu był trochę przed wyznaczoną godziną. - Za jakiś czas na parking, na którym czekałem, wjechał samochód z niemiecką rejestracją. Zatrzymał się blisko mojego auta. Wysiadły z niego dwie kobiety. Jedna zaczęła iść w moją stronę.
- W sylwetce tego mężczyzny dostrzegłam coś znajomego - relacjonuje Elwira. - Zrobił krok w moim kierunku.
- Zatrzymaliśmy się przed sobą - opowiada Fortunat. - Potem zapytaliśmy się wzajemnie: Elwira? Fortek? Rozpoznałem jej głos. Padliśmy sobie w ramiona.
Elwira: - Poczuliśmy, że prawie pół wieku, przez które się nie widzieliśmy, stało się nagle jak krótka chwila nieobecności. To nam pomogło podjąć decyzję. Postanowiliśmy razem wrócić do Mieszkowic i tam na stałe zamieszkać. Kupiliśmy kawałek ziemi i w 1997 r. postawiliśmy na niej dom. Wprowadziliśmy się do niego razem z moją mamą. Mieszkała z nami jeszcze cztery lata. Gdy zmarła, pochowaliśmy ją na miejscowym cmentarzu, obok jej ojca.

Wiele im zawdzięczamy
- Szybko poczułam się dobrze w Mieszkowicach - przyznaje Elwira. - Chciałam zrobić coś dobrego, w czym od początku Fortek dzielnie mnie wspomagał.
Najpierw założyła grupę gimnastyczną kobiet. W każdy poniedziałek wspólnie ćwiczą na hali przy liceum. - Poza tym łączy nas mocna przyjaźń - opowiada. - Spotykamy się również towarzysko i wspólnie świętujemy różne okazje.
W 1999 r. we współpracy z parafią i pastorem Friedrichem Wilhelmem Ritterem zorganizowała spotkanie dawnych i obecnych mieszkowiczan. Odtąd spotykają się co roku. Potem pomogła miejscowemu gimnazjum w nawiązaniu współpracy z podobną szkołą w Niemczech. 10 grudnia 2004 r. uroczyście otwierała Warsztaty Terapii Zajęciowej przy Stowarzyszeniu na rzecz Osób Niepełnosprawnych "Promyk" w Mieszkowicach.
- Wiele zawdzięczamy jej i panu Fortunatowi - opowiada Alina Leończyk, kierownik placówki. - Byli z nami od samego początku. Najpierw zabierali mnie ze sobą do Niemiec, żebym mogła zobaczyć, jak tam funkcjonują podobne placówki. Potem Elwira zaangażowała się w pozyskanie sporych funduszy na remont budynku po byłej podstawówce w Goszkowie. Dzięki jej staraniom Fundacja Diakonii z Berlina przekazała nam 30 tys. euro.
Dzisiaj z zajęć w warsztatach przez pięć dni w tygodniu korzysta dwudziestu uczestników. Wyszywają, gotują, pieką, zdobią ceramikę, malują obrazy, uczą się tańców towarzyskich i stolarki. W ramach wspólnych polsko-niemieckich warsztatów w Eberswalde wydali książkę o kulinarnych tradycjach obu narodów.
- Duża w tym zasługa Elwiry, która pomogła nam nawiązać kontakty za Odrą - przyznaje kierowniczka warsztatów. - Żeby pan widział, co się tu dzieje, gdy odwiedza nas z Fortunatem. Wszyscy ją znają, każdy chce ją dotknąć, przytulić.

4.11.2005 - Szczęśliwe zakończenie
Dzisiaj w Mieszkowicach Elwira i Fortek znają wielu ludzi. Zaprosili ich na swój ślub i wesele.
- Było to możliwe po załatwieniu wielu formalności - opowiada Elwira. - Za to, gdy czwartego listopada ubiegłego roku wchodziliśmy po schodach do Urzędu Stanu Cywilnego w ratuszu, pomyślałam: czy to nie jest ukoronowanie długiego i nie zawsze lekkiego życia? Jesteśmy pewni, że tak się właśnie stało.

Gazeta Wyborcza, 10 listopada 2006