Parada Równości

Polski obywatelskiej nie ma. Lewicowców spod znaku "Krytyki Politycznej" mało, feministek poza kilkoma działaczkami Feminoteki niewiele, z "Gazety" jestem chyba sam, trochę osób z organizacji pozarządowych. Żadnych publicystów, ludzi uniwersytetów, aktorów (Jacek Poniedziałek dociera na koniec), żadnych znanych twarzy, nie licząc polityków i prof. Wiktora Osiatyńskiego, który szepcze mi do ucha, że tak właśnie degeneruje się demokracja, bo dla większości dyskryminowane mniejszości to jacyś "oni".

Coroczny marsz lesbijek, gejów, osób trans, bi i queer wyruszy w sobotę, 11 czerwca, o godz. 13 sprzed Sejmu. Stąd uczestnicy i uczestniczki Al. Ujazdowskimi, ul. Piękną, Kruczą, Al. Jerozolimskimi i Marszałkowską dojdą do pl. Bankowego. Na platformach grać będą didżeje na czele z Michaëlem Canitrotem, francuską gwiazdą muzyki house. Na tym impreza się nie skończy - na pl. Bankowym stanie Miasteczko Równości, gdzie aż do godz. 19 będzie można skorzystać z różnych atrakcji przygotowanych przez kluby, stowarzyszenia itp.

Ponad 30 radiowozów i kilkudziesięciu policjantów prewencji towarzyszyło pierwszemu łódzkiemu Marszowi Równości, na którym homoseksualiści domagali się związków partnerskich. Szybko okazało się, że środki bezpieczeństwa nie były przesadzone. Marsz Równości zgromadził o połowę mniej uczestników niż kontrmanifestacja. Wśród gejów i lesbijek wyczuwał się niepokój. Gdy tylko pochód ruszył w kierunku pl. Wolności w stronę maszerujących poleciały jajka.

Fatalna pogoda: dziesięć stopni ciepła, zacinający deszcz i silny wiatr przetrzebiły tegoroczną paradę równości w Warszawie. Przed 13.00 demonstrować zdecydowało się około dwustu, trzystu osób. Później dołączyli do nich kolejni manifestanci.